Na rynku wiele jest obecnie książek z przepisami dla dzieci. Mniej bądź bardziej interesujących. Z pięknymi ilustracjami i bez nich. Książka o której chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć to jednak nie tylko książka z przepisami, ale książka przedstawiająca metodę żywienia niemowląt.
Przyznaję, że pierwsze moje odczucia były trochę negatywne. Ale po kolei...:)
Metoda BLW to metoda wprowadzania stałych pokarmów. Według autorek stanowi część naturalnego rozwoju dziecka, daje mu czas na nauczenie się nowych umiejętności i zdobycie większej pewności siebie.
Odrzuca karmienie niemowląt papkami przy pomocy łyżeczki (to mnie nieco zszokowało, bo dwoje starszych dzieci tak właśnie karmiłam i nie wyobrażałam sobie innej formy). Stawia duży nacisk na wspólne posiłki i dzielenie się pożywieniem z dzieckiem (tu jak najbardziej jestem za! celebrowanie wspólnych posiłków i przykład płynący ze strony rodziców to dla mnie świętość).
Metoda zakłada, że dziecko będzie samo brało do rączki kawałki prawdziwego jedzenia, będzie je poznawało za pomocą dotyku, węchu, smaku i stopniowo nauczy się jeść.
I tu sięgnęłam wspomnieniami do pierwszych posiłków moich dzieci (które nie miały żadnych somatycznych problemów z jedzeniem) kiedy zaczęliśmy rozszerzać ich dietę... Było wypluwanie, krztuszenie się, mimo iż pokarmy były papkowate. No tak pięknie to nie wyglądało. Autorki książki rozwiewają wątpliwości osób takich jak ja w ten sposób:
Przyznaję, że pierwsze moje odczucia były trochę negatywne. Ale po kolei...:)
Metoda BLW to metoda wprowadzania stałych pokarmów. Według autorek stanowi część naturalnego rozwoju dziecka, daje mu czas na nauczenie się nowych umiejętności i zdobycie większej pewności siebie.
Odrzuca karmienie niemowląt papkami przy pomocy łyżeczki (to mnie nieco zszokowało, bo dwoje starszych dzieci tak właśnie karmiłam i nie wyobrażałam sobie innej formy). Stawia duży nacisk na wspólne posiłki i dzielenie się pożywieniem z dzieckiem (tu jak najbardziej jestem za! celebrowanie wspólnych posiłków i przykład płynący ze strony rodziców to dla mnie świętość).
Metoda zakłada, że dziecko będzie samo brało do rączki kawałki prawdziwego jedzenia, będzie je poznawało za pomocą dotyku, węchu, smaku i stopniowo nauczy się jeść.
I tu sięgnęłam wspomnieniami do pierwszych posiłków moich dzieci (które nie miały żadnych somatycznych problemów z jedzeniem) kiedy zaczęliśmy rozszerzać ich dietę... Było wypluwanie, krztuszenie się, mimo iż pokarmy były papkowate. No tak pięknie to nie wyglądało. Autorki książki rozwiewają wątpliwości osób takich jak ja w ten sposób:
Pamiętać jednak należy, że z założenia rozszerzamy dietę dziecka 6 miesięcznego (lub starszego). Dietę moich dzieci z różnych powodów rozszerzałam od 4 miesiąca. Stąd też rozbieżność w postrzeganiu gotowości do samodzielnego jedzenia. Dziecko powinno już siedzieć i dobrze chwytać wtedy może się to udać:)
Niezależnie od podejścia do założeń metody warto się z nią szczegółowo zapoznać i na przykład wdrażać ją częściowo i w późniejszym okresie życia dziecka. W książce znajdziecie również wiele ciekawych porad ogólnie na temat żywienia i włączania stałych pokarmów, a przede wszystkim ponad 130 przepisów na różnorodne dania dla dzieci (przepisy nie są ilustrowane).
Ciekawa jestem też Waszego zdania na temat tej metody. Jak rozpoczynaliście rozszerzanie diety Waszych maluchów?
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Mamania
No to się wypowiem: U nas odkąd Ola potrafiła samodzielnie siedzieć jadamy razem przy stole. Pełną rodziną każdego dnia śniadania i kolacje (jak się człowiek uprze, to się uda). Ok. 6 m-ca zaczęłam podawać jej papki warzywne (nie owoce, bo są bardziej słodkie i dziecko (i nie tylko) od razu chętniej jada słodkie). Jak wypluwała jakieś konkretne warzywo, odstawiałam i podawałam za kilka dni i tak z większością do skutku, aż jej podniebienie zaakceptowało smak :) Nie na siłę, ale konsekwentnie. I zadziałało! Jako roczny bobas jadła już bardzo dużą gamę warzyw i owoców. Niektóre wyszukane potrawy tak, jej smakowały, że pamiętam jak zimą często wystawiałam jej porcję zapiekanki z makaronu sojowego z 3 serami na taras, żeby jak najszybciej wystygła (zima dzięki Bogu była mroźna). Ale miała też swoje upodobania, np. między 1, a 1,5 roku codziennie na kolacje jadła pieczone tofu z imbirem w marynacie słodko kwaśnej z warzywami (pozostałe posiłki były urozmaicone :)). Do dziś pamiętam, jak fajnie wymawiała słowo "tofu". Ależ sobie powspominałam.... :) Ale dziś jestem szczęśliwą mamą, która poszukuje i odkrywa bogactwo kuchni razem z córką! P.S. Twój przepis na dyniową genialny. Olka pałaszowała i nie było mowy o tym, że to zupa dla bobasów!!! Dzięki!!!!
OdpowiedzUsuńIwona - z moimi było podobnie (pomijając tofu:)), ale koło 2 lat zaczęło się selekcjonowanie jedzenia. Ukochany brokuł u Olka spadł na pozycję "śmierdzi i nie da się jeść". U Ewy widzę podobną tendencję. Grunt to się jednak nie poddawać i zachęcać różnymi możliwymi sposobami:) Świetnie, że Twoja Ola nie zamknęła się na smaki i dzięki temu możecie teraz wspólnie się nimi delektować:)
UsuńWiem, o czym piszesz. Nie wiem, gdzie nie popełniłam błędu :). Znam właśnie mnóstwo przypadków dzieciaków, które pomiędzy 1, a 2 rokiem jadły wszystko, a potem....Ja pamiętam, że Ola chętnie ze mną wtedy gotowała (co kończyło się porządkami generalnymi), no i w domu nie ma zbyt wiele niezdrowych pokus.....:)Mam też zwyczaj tłumaczenia dziecku, jakie cenne składniki znajdują się w danej potrawie i na co nam to dobrze robi :) Ale to już chyba lekka indoktrynacja :)( w nocy, o północy wie, że od łososia, awokado i orzechów jest się mądrym... itp)
UsuńA propos orzechów to Olek wysnuł ostatnio teorie, że gdyby tak spożywać dużą porcję codziennie to poziom inteligencji by mu rósł w zawrotnym tempie:) Ja w sumie robiłam podobnie jak Ty, ale i tak nam się nie udało. Ola jest wyjątkowa:), chociaż i z Olkiem nie jest najgorzej - coś tam na szczęście je , a i coraz więcej próbuje (z różnym skutkiem, ale grunt, że próbuje)
UsuńU mnie z tym jedzeniem to jakoś akurat bezboleśnie przeszło ...ale tylko do momentu kiedy Olek miał jakieś 2 latka i nagle odmówił jedzenia owoców i warzyw i jeszcze wiele innych rzeczy tak sam z siebie odrzucił ...ale zmieniłos ie to jak poszedł do przedszkola ...znów zajada wszystko ze smakiem ...choc akurat co do surowych owoców i warzyw mu zostało ...bo o dziwo w zupie zje wszystkie warzywa:)
OdpowiedzUsuńCo do ksiazki to poszukam jej na księgarnianych półkach:) przyda się:) buziolek